Niesamowicie oddano tu ducha epoki, z jednej strony jest kameralnie, teatralnie wręcz, z drugiej wszystko ma odpowiednią skalę i klimat. Okres w którym dzieje się rzecz jest brudny i beznadziejny, odór alkoholu i moczu w alejkach prawie wali po nozdrzach, i tak poznajemy naszych dwóch (anty)bohaterów. Bo tak, tu nie ma bohaterów - każdy ma swój cel, swoją przeszłość, i lawiruje w teraźniejszości, z różnymi skutkami, by przyszłość była lepsza. Rzecz ta nie wydarzyła by się gdyby nie fenomenalne aktorstwo, bo zachodzi tu zjawisko zupełnego wtopienia się w rolę, jak uczynił to Farrell - jego Henry Drax to po prostu himalaje aktorskiego kunsztu, sposób w jaki mówi, porusza się, patrzy, przeraża i fascynuje - gdy pojawiał się na ekranie bałem się go prawie tak samo jak Buki w dzieciństwie. Reszta aktorów to też klasa, każdy "odwalił" swoją rolę niesamowicie pieczołowicie, aż ciężko uwierzyć, że ci ludzie to aktorzy i po prostu ich zagrali.
Nie wiem jak oni to kręcili, ale plenery są pełnoprawnym członkiem tego dzieła, ktoś kogo kręcą arktyczne, północne klimaty będzie w siódmym niebie - aż czuć ten chłód przez ekran. W tym wszystkim czai się dość klasyczna, ale podana ze smakiem historia o walce dwóch sił, i każda ku tej walce ma swoje powody. Na pewno nie jest to jednak walka stricte między dobrem a złem, a raczej między człowiekiem a człowiekiem i odcieniami szarości.
Serial absolutnie z duszą.